Bill Cirignani, Wspólnik
Polscy potomkowie 2. generacji
“Nie jesteś sam.”
You Are Not Alone.
“Cześć mamo” powiedziałem, “kto to śpi na dole?” Miałem osiem lat, było lato i poszedłem do piwnicy, aby przynieść rękawicę do baseballa. Ale zatrzymałem się, gdy usłyszałem delikatne chrapanie, a raczej coś w rodzaju ciężkiego oddechu, pochodzące z kanapy stojącej daleko obok oknie. Zasłony były zasłonięte, a na podłodze leżała poszarpana brązowa walizka, związana sznurem i starym paskiem.
“To mój kuzyn, Tadeusz” powiedziała, spoglądając roześmianymi oczami na mojego ojca.
“Taaa, to tylko jeden z setek polskich kuzynów Twojej mamy” powiedział tato, szczerząc się i potrząsając głową. Mama uderzyła go w rękę, mówiąc dalej do mnie.
“Właśnie przyleciał z Polski i jest zmęczony. Zatem, zostawcie go z braćmi w spokoju.”
Tak zrobiłem. Wszyscy tak zrobiliśmy, moi czterej bracia i ja. Prawda była taka, że Tadeusz nie był pierwszym nieznanym gościem zajmującym piwnicę tego lata, ani w poprzednie lata, ani też przez kolejne lata. Niektórzy z nich byli kuzynami albo przynajmniej kimś w tym rodzaju. Większość natomiast była jedynie polskimi imigrantami, którzy znali kogoś kto znał kogoś kto znał moją mamę i znalazł sposób, aby dostać się do jej domu, ponieważ potrzebował miejsca, gdzie mógłby się zatrzymać przez kilka dni aż do momentu, gdy mógłby na stałe osiąść w okolicy polskiej dzielnicy chicagowskiego West Town. Tam znajdowali pracę w handlu, zazwyczaj w stolarstwie, wysyłając większość swoich zarobków do rodziny w Polsce.
Straciłem rachubę odnośnie tego ilu polskim imigrantom pomogła moja mama w latach, gdy mieszkałem w domu, a jednocześnie zacząłem rozumieć przejaskrawione reakcje mojego ojca. Wiem, że każdy z tych mężczyzn (byli to w większości mężczyźni), przyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych, aby pomóc sobie i swoim rodzinom. I tak się faktycznie działo. Nauczyłem się jednak także, że nie poradziliby sobie bez pomocy. Nie chodzi tylko o pomoc mojej mamy, ale pomoc otrzymaną od rodziny, przyjaciół, znajomych ich znajomych, którzy byli gotowi ich nakarmić, ubrać oraz pozwolić zamieszkać u siebie. Lub nawet nauczyć ich języka angielskiego. Albo nawet po prostu podzielić się opłatkiem podczas Świąt Bożego Narodzenia. W CHH pomagamy ludziom, którzy zostali pokrzywdzeni przez swoich lekarzy. Mamy głęboką nadzieję, że nigdy nie będziesz potrzebował naszych usług. Jeśli jednak tak się stanie to chcemy, abyś wiedział, że mówimy w Twoim języku (moja siostra Cecylia tłumaczy dla nas z języka polskiego, ale to inna historia… o tym innym razem). Chcemy też, abyś wiedział, że zdajemy sobie sprawę z tego kim jesteś i jaką przebyłeś drogę.